Terry Pratchett: Czarodzicielstwo, tłumaczenie Piotr. W Cholewa, Prószyński i S-ka 2013.
Rincewind, mag niezbyt udany, egzystuje sobie spokojnie na Niewidocznym Uniwersytecie pomagając w pracy bibliotekarzowi – orangutanowi. Panuje codzienna monotonia, powiedzielibyśmy: nuda, czyli stan, jaki nasz bohater uważa za idealny. Tymczasem na świat przychodzi Czarodziciel, czyli ósmy syn ósmego syna ósmego syna. Innymi słowy, chłopiec posługujący się tzw. magią pierwotną. Oznacza to, że Rincewindowi przyjdzie zapomnieć o błogostanie, bo i tym razem zostanie wytypowany do roli wybawiciela świata. Który to już raz Rincewindzie? I także tym razem mag wbrew sobie (czy na pewno?) stanie do wyznaczonej mu roli. Ach, to sumienie! Przeciw magii najwyższej zostanie użyta skarpetka wypełniona cegłą (bruk sięgnie zatem ideału)… Ale pomiędzy tymi zdarzeniami plątać się będzie zakochany bagaż, a mag dowie się co to jest to całe libido. Jak to u Pratchetta jest zabawa słowem, ironia, mieszająca się z cynizmem, komizm z katastrofą, a wszystko podlane do bólu racjonalnym myśleniem, obnażeniem idei władzy absolutnej i myśli szaleńców, którzy wszystko i wszystkich chcą sobie podporzątkować.
Na koniec dodam, że Rincewind jest moją ulubioną postacią. A jedno ze zdań pratchettowych wypowiadanych przez maga zawsze gdzieś za mną się plącze i brzmi mniej wiecej tak: „Drzewa nie mówią. To bardzo ważne, aby o tym pamiętać.”. I wiecie co? To naprawdę ważne.
Kiedy myślę o Rincewindzie widzę Davida Jasona w jego kreacji z brytyjskiej adaptacji „The Color of Magic” (2008).
Dodaj komentarz