Salman Rushdie: Joseph Anton. Autobiografia, tłumaczenie: Jerzy Kozłowski, Rebis 2012.
Tam, gdzie pali się książki, rozum umiera.
Joseph – Joseph Conrad, Anton – Antoni Czechow. Tak narodził się Joseph Anton pod kuratelą policji, strzegącej Salmana Rushdiego przed ludźmi gotowymi zrealizować wezwanie Ajatollaha Khomeiniego, który 14 lutego 1989 skazał pisarza na śmierć, a o czym autor „Szatańskich wersetów” dowiedział się podczas krótkiej rozmowy telefonicznej z ust dziennikarki BBC. Te Walentynki zmieniły wszystko w życiu czterdziestolatka. Mury upadają, mury zostają wzniesione.
Autora „Dzieci Północy” spotykamy w miejscu gdzie wszystko się zaczęło w mieście jego narodzin: Bombaju, czyli w dzisiejszym Mombaju.
Ważne wydarzenia historyczne nieodłącznie wpisują się w życie naszego bohatera. Otóż, kilka dni po przywitaniu Salmana przez świat, Indie uzyskały niepodległość. Narodziły się „Dzieci Północy”.
Warto urodzić się w dobrze sytuowanej rodzinie w Indiach, bo wówczas otworem stoi ścieżka edukacji w prestiżowych szkołach na Wyspach. Na początek Rugby School. To tu udało się młodemu Salmanowi popełnić najpoważniejsze z możliwych wykroczeń: dobrze się uczył, był cudzoziemcem i koniec końców nie posiadał za grosz talentu sportowego. Dalej Uniwersytet w Cambridge, a dokładniej King’s College, zgłębianie tajników historii, poznanie smaku uległości i konformizmu. ale i wytrwałości w egzekwowaniu swoich praw. W końcu praca w reklamie, pierwsze nieudane pisanie i wreszcie Nagroda Bookera dla „Dzieci Północy”.
Wydanie „Szatańskich wersetów” i zaraz rok pański 1989, w którym pierestrojka i głasnost zaczyna zbierać żniwa w Europie Wschodniej. Tak oto przez minione lata podążamy za Rushdiem. Nazwisko Rushdie przyjął ojciec pisarza od wielkiego filozofa z Kordoby Ibn Ruszda, zwanego Awerroesem, racjonalisty, tłumacza i komentatora dzieł Arystotelesa (którego zresztą uczynił pisarz bohaterem swojej najnowszej powieści opisanej na tych stronach). Rushdie snuje opowieść swojego życia w trzeciej osobie, a dokładniej, pisarz, który wszystko to przeżył opowiada o pisarzu, rozpoczynającym swoje zmagania się ze światem. Mamy bohatera – autokreację, którego lubimy, który czasem nas drażni, z którym się uśmiechniemy i posmucimy. Będziemy czasem przerażeni, poczujemy smak klaustrofobii, zawalczymy o podstawowe prawa i wolności, obruszymy się na jego patologiczną zresztą niewierność. Wreszcie poznamy jego cztery żony i dwóh synów, pozazdrościmy przyjaciół, no bo kto, by nie chciał mieć po swojej stronie Christophera „Hitcha” Hitchensa, Martina Amisa, Iana McEwena czy Susan Sontag? Spotkamy znanych i cenionych tego świata od Bono po Eco, a także Marqueza i Miłosza. Powędrujemy.
O czym jeszcze należy wspomnieć? Po pierwsze, że jest to prześwietna literatura, niezwykle wstrząsająca; tyle tylko, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Mimo wszystko niepozbawiona humoru. Po drugie, to opowieść o sile przyjaźni, ale też i o sile nienawiści. Nienawiści, w imieniu której ludzie gotowi są zabić, a jeśli nie fizycznie unicestwić, to przynajmniej zniszczyć dobre imię. Tak, byli i tacy co wykorzystali moment fatwy, by oczernić autora. W końcu był całkiem dobrze uposażony, znany, no i jakby przeprosił, pokajał się, zaprzeczył swojej książce, to może jakoś to by było. Przecież muzułmanie poczuli się dotknięci mogą więc nawoływać do morderstwa, zastraszać autora, wydawców, księgarzy i czytelników, mają zatem prawo palić książki i kukły autora. Czyżby?
Jest to też opowieść przesiąknięta niebywałą solidarnością międzyludzką, która pozwoliła przetrwać mroczne lata „niewidzialnemu człowiekowi”, pozostać w ukryciu, nie wyjawić miejsca jego zamieszkania, a w razie potrzeby odstąpić własne mieszkania, wydeptywać ścieżki w administracjach rządowych, walczyć o wydanie papierowej wersji książki i publikacje następnych, pomagać w przemieszczaniu, zagwarantować w miarę normalne dzieciństwo synowi autora. O solidarności, gdzie ludzie staną za tobą i w twoim imieniu, ramię w ramię będą szli, narażając własne życie. Bo zło nie może zwyciężyć. Wreszcie to rozprawa o wolności: wolności słowa, o wyznaniu lub jego braku. No i o przeciwstawieniu się strachowi. O prawie do bycia sobą. O prawie do krytyki idei. Każdej idei… Innymi słowy pojawia sie pytanie o prawdę i czy może istnieć na nią monopol. Pytanie o sztukę, o prawo pisarza do bycie gawędziarzem; do opowiadania historii.
Tak, Rushdie był człowiekiem przez ponad dekadę pozbawionym podstawowych praw obywatelskich (np. nie mógł głosować, bo nigdzie nie był oficjalnie zameldowany), był człowiekiem niewidzialnym, otoczonym szczelnym kordonem ochrony policyjnej, był człowiekiem, który zrozumiał teoretyczne rozprawy o znaczeniu wolności na własnej skórze. Sama zaś książka pt.: „Szatańskie wersety” stała się zakładnikiem w walce polityczno – religijnej. Pozbawiono jej prawa do bycia po prostu literaturą.
„Joseph Anton. Autobiografia” to opasłe tomisko, któremu warto poświęcić wolne wieczory.
Dodaj komentarz