Cezary Łazarewicz: „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2016.
W maju 1983 roku jak co roku zakwitły kasztany i maturzyści zasiedli do egzaminów. Były białe koszule i był stres, a potem chwila rozprzężenia, spacer ze znajomymi, Starówka, może tanie wino, śmiech. Milicja Obywatelska, jednostki ZOMO, patrolują ulice i przyglądają się bacznie roześmianej młodzieży. Świeci słońce, powietrze pachnie wiosną, są wygłupy. Grzegorzowi Przemykowi długo cieszyć się nie jest dane. Pojawia się niebieskie komando, legitymują, szarpią, wrzucają do milicyjnego pojazdu. Komenda Milicji Obywatelskiej na Jezuickiej. Tu tłuką chłopaka do nieprzytomności. Lekarz operujący Przemyka, przyznał dwadzieścia lat po śmierci Grześka, w trakcie wznowionego przewodu sądowego, że wiele razy operował osoby z urazami jamy brzucha, ale takich obrażeń jak u Przemyka nigdy nie widział. Referował, że tego typu uszkodzenia powstać mogą na skutek dociśnięcia jelit do kręgosłupa, a brzuch chłopca wyglądał tak jakby to samochód przez niego przejechał.
Historie tuszowania zabójstwa Przemyka, syna Leopolda i opozycjonistki, poetki Barbary Sadowskiej, opowiada Cezary Łazarewicz z kronikarską dokładnością.
I nie ma tu miejsca na ckliwy sentymentalizm, jest rozpacz, niemoc i wszechogarniające poczucie niesprawiedliwości. W swoim uścisku trzyma cynizm, wyrachowanie i wszechwładza systemu totalitarnego. Wszystko to sprawia, że po lekturze trudno się pozbierać. Tekst powala. Nokaut.
Książka, jak przyznaje Łazarewicz, zrodziła się pod wpływem listu matki Przemyka, który trafił do jego rąk w archiwum warszawskiego sądu okręgowego. Sadowska kreśliła słowa, w których zaznaczała, że działania wymiaru sprawiedliwości zostaną kiedyś opisane jako książkowy przykład niesprawiedliwości. Zaś poniższe trzy zdania, jak w wielu wywiadach podkreśla autor, przeważały.
Nie przypuszczam, żeby nastąpiło to prędko. Będzie to w takich czasach, kiedy systematyczne bezczeszczenie grobu mojego świętej pamięci syna Grzegorza będzie już tylko haniebnym znakiem dzisiejszej rzeczywistości.
Łazarewicz rekonstruując wydarzenia, pokazuje z jednej strony niewiarygodną wręcz manipulację ówczesnych urzędników państwowych, którzy za wszelką cenę chcieli zatuszować sprawę. O śmierci maturzysty z nakazu wierchuszki, rodzime media milczą, jednak informacja o zmasakrowaniu Grzegorza przedostaje się do wolnego świata. Mówią o tym stacje brytyjskie, amerykańskie, informuje Radio Wolna Europa. Z drugiej zaś stawia czytelników wobec losów rodziców ofiary, głównego światka oskarżającego milicjantów Czarka F., czy sanitariuszy, którzy w wyniku działań operacyjnych całej machiny państwowej zostali oskarżeni o zabójstwo. Spotykamy przyjaciół i znajomych Sadowskiej, która prowadziła otwarty dom. Obserwujemy relację łączącą poetkę z synem. Wreszcie widzimy zwyczajnych rodziców, którzy mają stawić czoła śmierci dziecka.
Przychodzi dzień pogrzebu, który zamienia się w jedną z większych manifestacji, od czasu wprowadzenia stanu wojennego. Ku Powązkom w marszu milczenia, o co prosi ksiądz Jerzy Popiełuszko, idzie warszawskimi ulicami w kulminacyjnym momencie sześćdziesiąt tysięcy ludzi. Milczenie jest głośniejsze.
Wreszcie zaczyna się proces, który zamienia się w farsę. Byli skazani, była pokazówka. I gdyby wiceminister spraw wewnętrznych po 1989 roku z ramienia solidarności Krzysztof Kozłowski nie natknął się przez przypadek na akta tej sprawy, zamknięte szczelnie w jednej z pancernych szaf, pewnie i one, tak jak wiele innych poszłyby z dymem. Kozłowski wiedział też, co należy zrobić, by sprawa trafiła nie w ręce Czesława Kiszczaka, lecz na wokandę. Jednak i w wolnej Polsce, sąd i prokurator polegli. Z jakichś nie zrozumiałych przyczyn przeciągano proces, utrudniano, robiono wszystko, by nie ukarać winnych. Nie tylko tych, którzy bili, ale również tych, którzy za nimi stali. Tych co manipulowali. Tych, którym tak bardzo zależało na tym, by wszytko zamieść pod dywan. Ojciec Przemyka walczył w sądach o prawdę do ostatnich swoich dni. Tuż przed śmiercią wyrok Trybunału w Strasburgu potwierdził to, co było wiadome, że był Leopold Przemyk, traktowany niesprawiedliwie, bo proces ciągnął się niemiłosiernie długo.
I to obijające się po głowie pytanie dlaczego przedstawicielom komunistycznej władzy na najwyższych szczeblach, aż tak zależało na zatuszowaniu morderstwa? Przyznać trzeba, że determinacja ich przeniosłaby góry. Został uruchomiony cały system działań donosicieli, wszelkich technik operacyjnych, propagandy, zastraszania, konfabulacji etc. Fabrykowano dowody, budowano teorie, wymuszono zeznania. Niszczono życia.
Na koniec warto zwrócić również uwagę na subtelność z jaką narrator się uobecnia w książce. Spotykamy się z nim, kiedy uchyla rąbka tajemnicy pracy dziennikarza prowadzącego śledztwo. Wówczas opowiada, jak zdobywa materiały, z kim stara się spotkać i porozmawiać. Bez nachalności i bez wytrącania czytelnika z biegu dziejących się wydarzeń.
A sprawa śmierci Grzegorza Przemyka to nadal brzmiące „dlaczego?”.
W 2017 Cezary Łazarewicz za tę właśnie książkę otrzymał Nagrodę Literacką „NIKE”.
Dodaj komentarz