Zbigniew Mikołejko: „We władzy wisielca, t. 2: Ciemne moce, okrutne liturgie”, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2014.
Zbigniew Mikołejko w pięknie wydanym przez wydawnictwo słowo/obraz terytoria tomie drugim historii o Wisielcu (choć jak sam we Wstępie zaznacza, można traktować tę książkę całkowicie niezależnie, podobnie jak znajdujące się w niej poszczególne rozdziały) kontynuuje opowieść o przemocy powtarzalnej i odnawialnej w kulturze zachodu: o krzyżu, szubienicy, stryczku, które to sankcjonują siłę władzy.
Snuje zatem profesor opowieść o karze przez powieszenie, tym obrzędzie grozy, mrocznym rytuale, który staje się spektaklem. Skazaniec i kat to aktorzy. Widownią jest gawiedź, lud, który przyszedł obejrzeć widowisko. Wieszani to przestępcy, wieszane są wiedźmy, ci, co zagrażają władzy, a i filozof zawiśnie na stryczku:
„Zaiste – nikt się nie poznał na wieszaniu wielkiego metafizyka Panglossa, łącznie z nim samym i z katem” (s. 349).
No chyba, że sam Voltaire – autor dzieła „Kandyd (powiastka filozoficzna)”, czy, jak dodaje Mikołejko, Jan Potocki w swoim: „Rękopisie znalezionym w Saragossie” (s. 352).
Ach, ileż to owoców wydało „Drzewo Tyburn”!
„(…) Tyburn Tree, 'Drzewo Tyburn’, miejsce straceń, straceń zawsze widowiskowych, zdrajców i największych wrogów monarchy, męczenników religijnych, a także najgłośniejszych zbrodniarzy. Oczywiście było to również miejsce kaźni dla pospolitych złoczyńców. I szacuje się, że od XII stulecia po rok 1783 zawisło tutaj, według rozmaitych obliczeń , jakieś czterdzieści – sześćdziesiąt tysięcy ludzi. (…). Nazwa 'Tyburn’ stała się więc niejako imieniem, synonimem, czy też eufemizmem kary śmierci (…)” (s. 104 – 105).
Owo drzewo rozciąga swoją moc, jest ponadczasowe, ponadepokowe, będzie trwało zawsze. Moc jego dosięga w 1946 roku na Biskupiej Górce oprawców z obozu w Stutthof (s. 329 – 331), których powieszono na widoku tak, by ich zarazem i ukarać, i pohańbić. Czyż nie jest to symboliczne? Oto uciśnieni dokonują aktu sprawiedliwości. Jak bardzo zło nas zaraża, jak łatwo zamienić się rolami?
„To jeszcze nie koniec…
Czyż nie przeraża was i nie nawiedza we snach wilcze, beznadziejne zbratanie samobójców i owadzi, napowietrzny taniec wisielców?
A jeśli…” (s. 459) (Sic!)
Czarownice, czarodziejki, wiedźmy, kusicielki, kobiety z Salem, jak ci wszyscy wojownicy czystości, sprawiedliwości i moralności Was rozpoznawali/rozpoznają? Otóż, kobiety parające się „czarną magią”, szanowni Czytelnicy, trzymają „chowańców”, czyli innymi słowy domowe, oswojone zwierzęta, które uważano za „innobyty”. Ów przesąd, jak się dowiadujemy, ukształtował się jeszcze w wiekach średnich i długo dobrze trzymał się w Europie i na Wyspach (s. 252). Sama zaś legenda wiedźm w Koronie Brytyjskiej:
„(…) budowana była w dobie wczesnej nowoczesności ponad konfesyjnymi podziałami i upowszechniana – w czym protestantyzm angielski miał swój niemały udział – na wszystkich poziomach kultury, od elitarnej po ludową, we wszystkich podstawowych nurtach chrystianizmu zachodniego (ale także w prawosławiu) i w niemal wszystkich odmianach piśmiennictwa schyłku wieku XV i początków XVI stulecia” (s. 239).
A jak zwalczać rzucające złe uroki? W tym każdemu pogromcy czarownic pomagały takie klasyczne pozycje jak : „Młot na czarownice” (s. 244) czy dzieło Jakuba I Stuarta pt.: „Demonologia” („Daemonologie, In Forme of a Dialogie, Divided into three Bookes”) (s. 245).
A kiedy era Rozumu zaczyna się panoszyć i kształtuje się wiedza o anatomii człowieka, och, jakże przydatne okaże się ciało Wisielca! Zapotrzebowanie było tak duże, że co niektórzy medycy, decydowali się, jak czytamy, do płacenia typom spod ciemnej gwiazdy za dostarczenie zwłok. W tym czasie sądy nie tylko karały śmiercią. Więcej karały oddaniem zwłok akademikom. A ci wykorzystywali je do przeprowadzania eksperymentów z elektrycznością i galwinistycznych cudów. Rezurekcje, w rodzaju Łazarzu wstań (s. 413) – owe, popkulturowe, powiedzielibyśmy, seanse Galvaniego Aldiniego (s. 414), na które drzwiami i oknami ściągały tłumy spragnionej sensacji gawiedzi, wymagały wszak trupa, aby móc go następnie ożywić (s. 414 – 416).
I tak podążamy za parającymi się czarną magią kobietami, za wisielcami, za trupami. Przeglądamy dzieła literackie, dokumenty, statystyki, spoglądamy na drzeworyty, obrazy i rzeźby. Spoglądamy na przemoc, która jest zawsze i wszędzie; przemoc, która jest odnawialną i powtarzalną siłą i emocją (sic!). Przemoc, która zniewala i która każdego może opętać. Tom drugi tak, jak i pierwszy powala erudycją Zbigniewa Mikołejki, jego słowem, faktami, analizą literacką, ilustracjami. Przeraża i zachwyca. Groza i tremendum panoszą się, wyskakują z każdej karty. Trzeba się zatrzymać, zastanowić, zapytać.
***
O pierwszym tomie pisałam tutaj.
Dodaj komentarz